Wiadomości
wszystkieRecenzja filmowa: Indiana Jones i artefakt przeznaczenia (PLAKAT i ZWIASTUN)
Recenzja również na: mediakrytyk.pl
Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie
Plakat i informacje i zwiastun filmu
Kiedy pod koniec lat 80-tych w „Ostatniej krucjacie” Indiana Jones odjeżdżał w stronę zachodzącego słońca, trudno było sobie wyobrazić lepszy finał jego fantastycznych przygód. Producenci oczywiście myśleli inaczej i prawie dwie dekady po tamtym finale dostaliśmy „Królestwo Kryształowej Czaszki”. Fanką tego filmu nie jestem, pamiętam go przede wszystkim ze względu na okropne efekty specjalne. Ale nie da się zaprzeczyć, że w tym filmie Indiana Jones dostał happy end, na który z pewnością zasłużył. Tymczasem minęło kolejne kilkanaście lat i na ekrany weszła już piąta (niby ostatnia, ale kto ich tam wie) część. I naprawdę nie wiem po co i dla kogo.
Ale zaczyna się dobrze. W trwającym 20 minut prologu cofamy się do 1945 roku, w którym to Indiana Jones stara się ukraść nazistom kolejny starożytny artefakt. Wykorzystano technikę, umożliwiającą odmładzanie twarzy, która, choć nie bez paru zgrzytów, się sprawdza. Młodszy doktor Jones zasuwa po dachach pociągu. Jest energicznie i momentami też zabawnie. Później jednak przeskakujemy do głównej linii czasowej, w okolice lądowania na księżycu, z której wyssano jakąkolwiek radość życia. Film nie jest tak zły, jak wszyscy przewidywali, ale mimo kilku dobrych elementów, są dwa aspekty, które nie pozwalają mi go pozytywnie ocenić.
Pierwszym jest obecność w obsadzie Phoebe Waller-Bridge. Piszę to z bólem, bo uwielbiam ją za „Fleabag”, ale tu jest nie do zniesienia. Ktoś w Hollywood sobie wymyślił, że silna kobieca bohaterka koniecznie musi być pyskatą jędzą i wszyscy scenarzyści z uporem maniaka trzymają się tej zasady, tworząc postacie na jedno kopyto. Nie rozumiem, jak ktokolwiek może oczekiwać, że będę kibicować aroganckiej, samolubnej i pozbawionej empatii Helenie, po tym jak oszukuje Indianę Jonesa i zostawia go na pewną śmierć. Niedoczekanie!
Drugi problem, jaki mam z tym filmem, to jego przygnębiający ton. Doktor Jones jest już w podeszłym wieku, co samo w sobie absolutnie nie przeszkadza. Gorzej, że zamiast z wesołym dziadkiem, mamy do czynienia z pogrążonym w depresji, nieogarniętym staruszkiem, opuszczonym przez wszystkich. Nasz główny bohater spędza większość filmu narzekając na wszystko, a w końcówce wręcz siedzi bezczynnie jak typowa „dama w opałach”, czekając aż jego córka chrzestna go uratuje, chociaż przez większość czasu miała go gdzieś. Dlatego zastanawiam się dla kogo ten film jest. Jak na fantazyjne kino przygodowe jest zbyt dołujący i nużący. Jak na dramat o przemijaniu, z kolei zbyt naiwny i powierzchowny. Ogólnie sam seans nie był może jakąś wielką męką, ale z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy perypetie tego kultowego bohatera oglądałam z entuzjazmem, a nie zniechęceniem.
(Ala Cieślewicz)
Reż. James Mangold
Ocena: 5/10